Tyłem do kierunku jazdy - trans omówienie


    

    



    Dziś przyszła pora na polski akcent w literaturze poruszającej temat transpłciowości, czyli na Tyłem do kierunku jazdy Sylwii Chutnik. Wydaje mi się, że jest to jedna z pierwszych takich książek w Polsce, wydana przez duże wydawnictwo, w tym przypadku przez Znak. Jej premiera miała miejsce w 2022 roku i jak na razie jest to najnowsza powieść pisarki.

Transpłciowość w książce Chutnik nie jest głównym tematem toczących się tam wydarzeń. Jest nim wolność i życie w zgodzie ze sobą, czasem wbrew wszystkim, droga do szczęścia wedle własnych definicji, nie cudzych. Oczywiście obecnie bycie osobą transpłciową właśnie z tym się wiąże - z walką o siebie, kiedy wszyscy dookoła mówią ci, że się mylisz, dlatego fajnie, że taka postać się pojawiła. W moim odczuciu książka w dużej mierze jest zbiorem komentarzy na temat społeczeństwa polskiego i jego słynnej dienialistycznej, malkontenckiej i zaściankowej już mentalności. Podobnie jak Trans i pół, bejbi Torrey Peters, o której pisałam tutaj, powieść Sylwii Chutnik napisana jest lekkim stylem, jest dużo humoru i ironii, dzięki czemu czyta się ją przyjemnie, a przy tym porusza ona wiele ważnych tematów o osobach mieszkających w tym nadwiślańskim kraju zwanym Polską.

    Mamy tu trzy kobiety, trzy herstorie, trzy perspektywy, trzy pokolenia. Książkę otwiera herstoria babci Stasi, która ma dla siebie cały pierwszy rozdział. Swoją opowieść rozpoczyna od Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów z 1955 roku, kiedy to zaciągnęła rumuńskiego studenta do łóżka, niezwykłego Dimę, którego będzie wspominać do końca swoich dni. Stasia - kolorowy ptak, bezkompromisowa, bezpardonowa, nieugięta, wolna, zawsze sięga po swoje. Nie przejmuje się tym "co powiedzą inni", nie pogrąża się w smutku, tylko działa. Tu rozkręca biznes, potem szybki numerek na zapleczu, a na koniec kieliszeczek. Królowa bibelotów, kolorowej tandety i niebanalnego stylu. Myśląc sobie o czasach PRLu, które były trudne i w mojej wyobraźni mają jedynie odcienie szarości, tak barwna kobieta, która barwna pozostała do końca, wzbudza we mnie ogromny entuzjazm, podziw i nadzieję, że "starość" to niekoniecznie kościół, różaniec, wypieki, ciągłe dolegliwości, masa leków, śmierdzące perfumy, uprzykrzanie życia rodzinie, ogólna nuda i tylko "boże ześlij śmierć". Staśka przeżyła wojnę, dobiega do 90. Czując, że jej dni są już policzone, wspomnienie o swoim życiu - które jest jednocześnie bogatym zestawem cennych lekcji na życie - przekazuje swojej wnuczce, 40-letniej Magdzie. Ta widzi w niej źródło inspiracji i nic dziwnego, ja też. Takich wzorców nam potrzeba.
Magda jest transpłciową kobietą. Poznajemy ją w momencie kiedy swoją tranzycję ma już za sobą, przynajmniej w dużym stopniu. Autorka raczej nie skupia się na ukazaniu rozległego obrazu przeżyć wewnętrznych bohaterki, pokazuje nam, jak wygląda jej życie, na co duży wpływ ma jej transpłciowość, niestety. A życie wygląda chujowo, tak przynajmniej można by to zwięźle podsumować, gdyby dać się ponieść stylowi narracji postaci. Na pierwszy plan wysuwa się wykluczenie i sporych rozmiarów wór z problemami psychologicznymi. Magda jest singielką, bo trudno jest znaleźć kogoś odpowiedniego, tym bardziej gdy jesteś transpłciową kobietą, a edukacja seksualna twoich potencjalnych partnerów na ogół ogranicza się do redtuba czy pornhuba. Nie ma "przyjaciół", bo nie godzi się na "niewinne" żarciki z jej ciała i płciowości. Ma problemy ze znalezieniem pracy, bo czas, który na ogół przeznaczony jest na rozwijanie siebie i zdobywanie solidnego wykształcenia, musiała przeznaczyć na walkę o siebie z wrogo nastawionym społeczeństwem, w tym rodziną. W dodatku jako 40-letnia transpłciowa kobieta swój najlepszy czas raczej ma za sobą i już nie wystarczy, że pokaże dekolt i zatrzepocze rzęsami. Jest i nieakceptująca matka, która z premedytacją ciągle ją misgenderuje i ma jej za złe, że "postanowiła" zostać kobietą, "takie dziwactwo, taki wielki wstyd w rodzinie i przed ludźmi!". Na koniec mamy konieczność codziennego konfrontowania się z niewyedukowanym społeczeństwem, które wszelką inność poddaje okrutnemu ostracyzmowi i piętnowaniu. Magda chce być traktowana jak kobieta, dlatego nie ma miejsca na żadne feminizmy ani bodypozytywne pierdololo. Skoro od kobiet wymaga się, że będą grzeczne, potulne, kolorowe i seksowne, to nie ma problemu, ona taka będzie, byle tylko ją akceptowali i mogła bez strachu pójść do sklepu po bułki i w nienaruszonym stanie wrócić do domu. Samotność, wykluczenie, problemy z pracą, problemy z płacą, perspektyw brak, życia seksualnego brak, uciech brak, widmo niespłaconego kredytu za mieszkanie i oczywiście dysforia - nic dziwnego, że Magda ma także depresję. Niestety życie większości osób transpłciowych tak właśnie wygląda, a wiele z nich nie jest w stanie tego udźwignąć i popełnia samobójstwo. Jak na przykład Kosma, koleżanka Magdy, która skoczyła z mostu Łazienkowskiego do Wisły. Najpewniej jest to nawiązanie do prawdziwej historii 23-letniej Milo Mazurkiewicz, aktywistki i wolontariuszki poznańskiego stowarzyszenia Stonewall, która w taki właśnie sposób postanowiła zakończyć swoje cierpienia w 2019 roku. Magda walczy i wciąż żyje, ale ogół niesprzyjających okoliczności życiowych sprawił, że stała się ironiczno-cyniczną defetystką, której już nie zależy, choć głęboko w środku cały czas jest pełna nadziei i miłości. W tym wszystkim jedynie babcia Stasia daje jej przestrzeń, w której może odetchnąć, zapomnieć i się uśmiechnąć, może liczyć na jej pełne wsparcie. Chutnik wspomina także o trudach procesu tranzycji oraz o nieustannym upokarzaniu, jakim poddawane są osoby transpłciowe w Polsce. Od konieczności pozwania swoich rodziców przed sądem, poprzez ciągłą konieczność udowadniania prawdziwości swojej tożsamości płciowej wszystkim "specjalistom" w trakcie kompletowania dokumentacji medycznej, po dalszą konieczność udowadniania swojej płci wszystkim dookoła, pomimo zmiany danych w akcie urodzenia i wszelkich dokumentach osobistych. Mówi się, że wiele różnych cech dziedziczonych jest co drugie pokolenie. Kto wie, może Magda byłaby jak Stasia - radosna, kolorowa i wolna, ale doświadczenie transpłciowości, z którym musi się mierzyć, sprawiło, że jest inaczej.
Historia Krystyny, mamy Magdy, jest opowiedziana z perspektywy osób trzecich. Krystyna jest uosobieniem stereotypowej zrzędliwej gospodyni domowej, raczej nie jest pozytywnym charakterem. Wszystko robi na pokaz, najważniejsze jest "co ludzie powiedzą", bierze udział w trwających już kilkadziesiąt lat konkursach; to na najlepszą panią domu, to najgorliwszą katoliczkę, najlepszą kucharkę, wzór społecznych cnót, wartości i moralności, ogólnie startuje we wszystkim. Nieustanne udowadnianie swojej wartości sprawia, że jest zgorzkniała i obrażona na cały świat, a przede wszystkim na swoją rodzinę, która wszystko rujnuje. Syn dewiant "postanowił" być córką, mąż jest alkoholikiem i nieudacznikiem, a matka jest lekkomyślną, starą wariatką. Jest uprzedzona wobec wszystkiego, wobec czego każdy "normalny" człowiek uprzedzony powinien być. To co uważa i co sama czuje nie ma znaczenia, liczy się tylko to, co uważają, mówią i myślą inni. Jej frustracja w końcu sięga zenitu, wtedy wciąga się w duchowość, staje się "eco" i "zero waste" - to pomaga, Krystyna luzuje. Moim zdaniem niesprawiedliwe byłoby stwierdzenie, że jest po prostu wredna i już. To poczucie niesprawiedliwości, braku wolności, głęboki wewnętrzny żal, że jej życie ani trochę nie wygląda tak, jak chciała, sprawiły, że całą gorycz, która wzbiera w niej od chwili przebudzenia, wylewa na wszystkich dookoła. Ciągle godziła się na ustępstwa. Wyszła za mężczyznę, który ją chciał, a nie którego ona chciała, nie robiła kariery, bo dom, bo mąż, bo trzeba urodzić dziecko i je wychować, oczywiście wszystko sama, bo przecież "rola ojca jest inna". W sumie bycie tą całą gospodynią i przebywanie z tymi babami średnio ją jarało, no ale taka jest ścieżka kobiety, prawda? Od zawsze funkcjonuje wedle zasad narzuconych przez system, ale to w ogóle nie działa - życie ciągle rozczarowuje, ona ciągle przegrywa, ból nie mija, ktoś ją oszukał, wszystko ją wkurwia. Skoro już poświęciła swoje życie dla rodziny, to niech przynajmniej poczują czym to okupiła.

    Jak pisałam na początku, transpłciowość nie jest głównym tematem w powieści Sylwii Chutnik i myślę, że jest to dobry krok. Potrzeba nam książek, w których kwestia osób mniejszościowych i ich cierpienia nie stanowi głównej osi wydarzeń, bo jest to szkodliwe. Jestem osobą queerową, ale muszę też pracować, przebywać z ludźmi, mam marzenia, fantazje, myślę o przyszłości - wszystko pochłania moją uwagę tak samo, ból i żal chcę zostawić za sobą. Oczywiście potrzebne są oczyszczające historie, które przecisną nas niczym maszynka do mielenia, dzięki czemu potem można formować się na nowo, albo bajkowe historie, które kończą się nierealnym happy endem, ale głównie potrzeba nam historii życiowych, bardziej osadzonych w rzeczywistości. Co prawda autorka powieści momentami daje ponieść się fantazji, bo mało kto, nie wspominając nawet o transpłciowości, ma babcię, która od tak sfinansuje nam np. operację piersi, co nie oznacza też, że jest to niemożliwe.
Chutnik w Tyłem do kierunku jazdy poruszyła wiele ważnych tematów, które nasze społeczeństwo woli przemilczeć. Starość, przemijanie, umieranie, przyzwolenie na przemoc wobec kobiet, przyzwolenie na przemoc wobec mniejszości (wszelkich), kulturowe przyzwolenie na nadużywanie alkoholu (wyłącznie dla mężczyzn), zakaz okazywania smutku i płaczu publicznie, kulturowo-społeczne ograniczanie wolności, państwo przeciwko jednostce, sztuczna moralność i religijność, życie na pokaz - to i wiele wiecej, choć w minimalny, sposób zostało wspomniane. Ale przede wszystkim - mimo że trudna - jest to bardzo zabawna, przyjemna i lekka historia, z która szybko, bo miło, spędza się czas, polecam uwadze.

Agapє

Komentarze