Trans i pół, bejbi - trans omówienie


    



    W ramach nieistniejącej serii "książka i kawa" przychodzę dziś do Was z pierwszym omówieniem książki o tematyce queer, a dokładnie poruszającej wybrane kwestie transpłciowości i nie tylko. Materiału jest dużo, toteż nie będzie to krótki tekst, ale jest wiele ważnych aspektów do przedstawienia, zatem proszę uzbroić się w optymizm i trochę czasu.

    Trans i Pół, Bejbi  to debiutancka powieść Torrey Peters wydana w 2021 r. w USA, której tytuł w oryginale brzmi Detransition, Baby. W języku polskim została wydana w 2022 r. przez Wydawnictwo W.A.B. w tłumaczeniu Agi Zano.
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl po przeczytaniu tej książki, to stwierdzenie, że jest mocna, bezpardonowa, bezkompromisowa, dogłębna, mądra i bardzo potrzebnaAutorka nie bawi się w półsłówka, nie cenzuruje, nie ogranicza, jest wolna i pisze wprost. Całość utrzymana jest w humorystycznej, często ironicznej formie. Choć zdawałoby się, że temat jest ciężki, to książkę czyta się lekko i szybko. 
Jeśli ktoś poszukuje świadectw bólu i cierpienia, dramatycznych historii ofiar czy momentów ściskających serce drutem kolczastym, tutaj tego nie znajdzie. Powieść napisana jest z perspektywy osób, które moment rozpaczania nad swoim trudnym losem, wynikającym z niesprawiedliwości systemu społeczno-kulturowego, mają już za sobą. Kiedyś przecież trzeba otrzeć łzy, wstać i iść dalej. 
Peters po mistrzowsku, niby to mimochodem, porusza szereg problemów dotyczących transpłciowości. Kompleksowo podchodzi do tematu, wyczerpując go niemal w całości. 

Detranzycja
    Tytuł oryginalny brzmi Detransition, Baby i jest to także jeden z wątków głównych poruszonych przez autorkę. W Polsce już kwestia samej tranzycji jest wysoce niezrozumiała i kontrowersyjna, a co dopiero kwestia de-tranzycji! Być może dlatego tytuł polskiego wydania nie został przetłumaczony wprost. 
Ale ostatnio nie jest to już temat tabu. Debata o detranzycji w Polsce trwa i niestety, wykorzystywana przez skrajnie prawicowe środowiska, służy do straszenia przed ułatwieniem procesu korekty płci osobom transpłciowym, a nawet jako argument, żeby go utrudnić. Jakiś czas temu opublikowany został wywiad z blogerem, który wyout'ował się jako osoba "de-trans", po to, żeby zalegitymizować swoje działania skierowane przeciwko osobom transpłciowym. Media szerząc dezinformację, straszą, jakoby tranzycja zagrażała "polskim" dzieciom, a ten jeden przykład detranzycji teraz ma być na to koronnym dowodem. 
Dlatego właśnie Trans i pół, bejbi staje się jeszcze bardziej aktualna w naszym kraju. Pokazuje, że detranzycja, to nie efekt błędnej, krzywdzącej diagnozy i zbyt wcześnie podjętych działań, czy okrutnej manipulacji ze strony środowisk trans, lecz po prostu wysokiego stopnia dyskryminacji i agresji w społeczeństwie wymierzonych w osoby transpłciowe. 
Na początku książki poznajemy krótką historię William, która jest transpłciową kobietą, lecz ze względu na "słaby passing", po siedmiu latach życia jako kobieta, przerywa tranzycję i wraca do odgrywania męskiej roli. Powód? "To było za trudne". Im później podjęte działania (w tym rozpoczęcie terapii hormonalnej), tym słabszy passing, a słaby passing dla kobiety oznacza życie z łatką "faceta w damskich ciuszkach", dziwoląga, zboczeńca. W takich sytuacjach często koszty wynikające z konieczności stałej konfrontacji z ostracyzmem, pogardą, szykanowaniem czy agresją znacznie przewyższają korzyści płynące z funkcjonowania w zgodzie ze swoją tożsamością płciową. Dowiadujemy się, że William po detranzycji dostaje dobrze płatną, stałą pracę i ma mieszkanie w dobrej dzielnicy - niby jest lepiej. Lecz jednocześnie powraca dysforia płciowa, wyrzuty i żal. William czuje jakby zdradziła siebie i pragnie powrotu. 
Osoby transpłciowe, decydując się na tranzycję, porzucają płaszczyk ochronny, jaki do tej pory gwarantowało im "przebranie" i "maski" przypisane do ich płci biologicznej. Bezbronne i nagie stają między ludźmi i, w zależności od okoliczności, albo zostaną zaakceptowane i otulone miłością (co zdarza się rzadziej), albo zostaną ukamienowane. Czasem wystarczy jedna sytuacja, żeby wywołać strach zmuszający do rozpaczliwego odwrotu w kierunku dobrze poznanego już płaszczyka. Tranzycja wymaga nieustającej odwagi, często przez całe życie. 
Problem detranzycji w książce został zobrazowany przede wszystkim na przykładzie Amy - jednej z głównych bohaterek. Ukazany jest złożony proces poznawania siebie oraz otaczającego świata i podejmowania na tej podstawie decyzji wpływających na przejście od Jamesa do Amy, która ostatecznie postanowiła funkcjonować jako "Ames". Skorupa "męskości", jaką Amy wytworzyła jako James, jest gruba i twarda. Przez całe życie skutecznie chroniła ją przed bólem i krzywdą, zagrażającym jej ze strony systemu opresyjnego wobec wszelkich inności, wymykających się definicji płci według heteronormy. Z drugiej strony ów pancerz jest zbyt ciężki, by móc go dłużej dźwigać, więc bohaterka postanawia go zrzucić. Zwykle Amy czuje lekkość i wolność, która daje spokój i radość. W końcu jest sobą, w końcu bez udawania, w końcu bez konieczności nieustannej ostrożności, żeby przypadkiem ktoś czegoś nie zauważył i nie zaatakował. Lecz jest też druga strona medalu - nauczyła się żyć otoczona grubymi murami, nie wie jak funkcjonować poza. W niektórych sytuacjach wywołuje to panikę, bo jest zupełnie bezbronna, obnażona i wystawiona na wolę drugiego człowieka. Kiedy zostaje pobita przez kochanka jej partnerki, w końcu pęka. Pokonana, poniżona, zdradzona, porzucona i przerażona chowa się w jedynym bezpiecznym miejscu jaki znała - pod grubym kocem tak dobrze wyćwiczonej "męskości". Przerywa terapię, wraca do starego wizerunku, zmienia pracę, przyjmuję imię Ames, wdaje się w romans z nową szefową. Czy to znaczy, że tranzycja to był błąd? Nie. Uświadamia sobie, że jej obecna postać w każdym momencie może się zmienić, bo ona to niezmiennie Amy. 

Qeerowa rodzina
    Innym ważnym wątkiem poruszonym w książce jest kwestia qeerowych rodzin, czyli takich, które nie wpisują się w model typu "heteroseksualna, cispłciowa mama i heteroseksualny, cispłciowy tata". Jedyne rozwiązania, jakich dostarcza nam kultura, dotyczą wyłącznie rodzin właśnie zbudowanych na zasadach heteronormatywności, toteż każda nieheteronormatywna relacja musi odnaleźć swój sposób na stworzenie rodziny, w której każdy będzie mógł czuć się bezpiecznie. Główne bohaterki powieści również zostały postawione przed wyzwaniem zbudowania własnego modelu. Ciężarna Katrina, mając za sobą przykre doświadczenia związane z macierzyństwem, nie chce wychowywać dziecka sama, więc konsultuje się z Amesem. Z kolei transpłciowx Ames nie chce występować w roli ojca, ale jednocześnie nie chce, by Katrina przerwała ciążę. Żeby uniknąć jednego i drugiego, zaprasza do wspólnego wychowania Reese, swoją byłą partnerkę. Katrina, która przedstawiona jest jako heteroseksualna, cispłciowa kobieta, początkowo jest oburzona, lecz po rozmowie ze swoją matką przystaje na propozycję włączenia Reese w wychowanie ich przyszłego dziecka. Im więcej, tym lepiej - to usłyszała od mamy. Instynktownie jedyny znany im model, czyli model heteronormatywny, staje się bazą do tworzenia ich własnych rozwiązań. Dzielą się zadaniami, które tradycyjnie rozpisane są na dwie role. Dzięki stałej komunikacji i wzajemnemu zrozumieniu dają radę. 
Dla polskiego społeczeństwa ten temat to abstrakcja i jedynie fikcja literacka. Cały czas jeszcze w żaden sposób nie mamy uregulowanych formalnych kwestii związków nieheteronormatywnych, a co dopiero temat zakładania przez nich rodzin. 

Zrozumieć transpłciowość
    Od czasu do czasu autorka ustami postaci dzieli się porównaniami, które mogą pomóc zrozumieć, jak w konkretnych sytuacjach mogą czuć się osoby transpłciowe.
Dyskryminacja jest zjawiskiem uniwersalnym. Większość z nas doświadcza jej w jakiś sposób, bo większość z nas należy do jakiejś mniejszości. Azjatyckiego pochodzenia Katrina, choć niewiele wiedziała na temat społeczności lgbt+, doskonale rozumiała, co przeżywa i czego doświadcza Reese. Od dziecka otoczenie dawało jej odczuć, że jest "inna" i "nie pasuje". Komentowanie wyglądu, wyśmiewanie, wyzywanie, ciągłe karcące, szydercze, oceniające spojrzenia, gorsze traktowanie, ograniczanie wstępu, ograniczanie dostępu, ograniczanie praw i wolności - wszystko to było jej znane.
Jest też porównanie trans kobiet do kobiet, które, pomimo przestrzegania reguł patriarchatu o byciu "idealną żoną" i "prawdziwą" kobietą, zostały odepchnięte i porzucone.  Jak na przykład kobiety, które nie mogły urodzić zdrowych dzieci (nawet jeśli z winy mężczyzny) albo kobiety, które w wyniku nowotworów straciły piersi, macicę i włosy. Być może zyskały życie, ale odebrano im "najświętsze" płciowe atrybuty. Wtedy odkrywały, że kobiecość to dużo więcej niż ciało. 

Nikt nie jest święty
    Torrey Peters, jako członkini środowiska osób transpłciowych w USA, odważyła się również na jego krytykę, co moim zdaniem zrównoważyło historię i pokazało, że, tak, jesteśmy ludźmi. 
Zacznę od wcześniej omówionej przeze mnie detranzycji. Autorka pokazuje jak szorstki i nieczuły może być stosunek osób transpłciowych względem osób, które zdecydowały się na "krok wstecz". Są tacy, którzy uznają to za słabość i zdradę całej społeczności, przez co w akcie gniewu i dezaprobaty wykluczają taką osobę z grupy i skazują na życie na banicji. Jest w tym mocno wyczuwalny przykry swąd hipokryzji. 
"Mój ból jest większy niż twój ból". Peters pokazuje, że część osób transpłciowych ma tendencję do hiperbolizowania swoich negatywnych doświadczeń i przyznawania sobie prawa do noszenia tytułu "największej ofiary przemocy społecznej świata". Najbardziej jest to widoczne w dyskusji między Reese a Katriną. Transpłciowa bohaterka, przekonana o sile wyrządzonych jej krzywd, jest niejako zbulwersowana, gdy Katrina kontruje jej argumenty swoimi przykładami równie bolesnych doświadczeń związanych z dyskryminacją społeczną (jako przedstawicielka mniejszości etnicznej) i jednocześnie pokazuje, że wbrew jej założeniom, jednak ją rozumie. 
Poruszona została też kwestia "agresywnych trans dziewczyn", atakujących swoje otoczenie "dogmatycznymi artykułami o genderowej etykiecie", nieustannie pouczających - przede wszystkim cispłciowych odbiorców - o tym, jak należy się zachowywać, a co jest kategorycznie zabronione i cechujących się zupełnym brakiem zrozumienia, gdy ktoś popełni zwykły, ludzki błąd. W ostateczności prowadzi to do ogólnego strachu przed kontaktami z osobami transpłciowymi (przed ich niezamierzonym urażeniem i zostaniem oskarżonym o transfobię), czyli dalszego pogłębiania ich wykluczenia. 
Moim zdaniem nieco krytycznie została również skomentowana praca organizacji pozarządowych, takich jak GLAAD. Pomimo wielu lat działalności, dużego wpływu medialnego i komercyjnego oraz raczej dość dużego budżetu, wciąż nie potrafią - jak to zostało określone w książce - wyjść poza debatę o płciowo neutralnych toaletach. 
Oberwało się także transpłciowym celebrytom i celebrytkom którzy - w przeciwieństwie do przeciętnej osoby transpłciowej - mają środki na zapewnienie sobie dobrego passingu i schronienia przed agresją, więc celowo i bez namysłu wywołują kontrowersje wokół swojej tożsamości, szkodliwie wpływając na wizerunek osób transpłciowych w społeczeństwie i przyczyniając się do wzrostu dyskryminacji. Jako przykład posłużyła Laura Jane Grace - transpłciowa wokalistka punk'rockowa - promująca swoją płytę oraz trasę koncertową plakatami z wielkim napisem "BABOCHŁOP" (za tłumaczeniem przyjętym w książce). 

Życie tęczowe nie takie kolorowe
    Autorka powieści jest daleka od opisywania bólu i cierpienia, poniekąd wpisanych w transpłciowość. Stara się natomiast zwrócić uwagę na aspekty, które się z tym wiążą. 
Pierwsze, co zauważyłam, to budowanie swojej kobiecości na niezdrowych, uwłaczających, poniżających wzorcach, opartych na toksycznym wizerunku kobiet w myśl patriarchalnych mizoginów. Reese - inteligentna, silna, samodzielna, posiadająca sporą wiedzę feministyczną - godzi się na różne upokarzające sytuacje, byle tylko pozbyć się dysforii i być traktowaną jak kobieta. W związku z tym wchodzi w relacje z mężczyznami, którzy wykorzystują ją fizycznie, w celu zaspokojenia swoich fantazji erotycznych o "kobiecie z penisem". Szokująca jest historia jej związku ze Stanleyem, który pragnie mieć nad nią zupełną kontrolę. Decyduje m.in. o tym co i gdzie ma kupować, w co ma się ubierać, jak ma się zachowywać, kiedy może, a kiedy nie może wyjść z domu, jak ma wyglądać ich seks - decyduje o wszystkim, a niesubordynacja podlega karze. Reese raczej ma krnąbrny charakter, nie jest potulna, ale pozwala mu na to. Nie jest jej dane otrzymać od mężczyzn godnego traktowania, więc może być niegodne, ważne by traktowali ją jako kobietę. 
Podobnie ma się kwestia wymagań otoczenia względem wyglądu osób transpłciowych. Reese wie jakie jest zdrowe podejście do komercyjnego kanonu piękna, ale czuje, że za wszelką cenę musi upodobnić swoje ciało do ciała "ciskobiety". Gdyby tylko miała pieniądze, poddałaby się wszelkim operacjom i zabiegom, które by to uczyniły. Bo "transkobieta" nie jest kobietą, gdy nie wygląda jak "ciskobieta", prawda? Ubrania również, muszą podkreślać, uwydatniać i pokazywać wszystko to, co "kobiece" i same mają być jak najbardziej "kobiece". Krótkie spódniczki, falbanki, cekiny, brokat, krzykliwe kolory, "seksowne" wzory, głębokie dekolty, wysokie obcasy, nienaganny, mocny makijaż, idealnie wymodelowane włosy - wszystko ma krzyczeć "JESTEM KOBIETĄ!". Uległa, słodka, prowokująca, kusząca seks-zabawka bez własnego zdania - tego cały czas patriarchalny świat oczekuje od "ciskobiet", a wiele transpłciowych kobiet za tym podąża, bo gdy w grę wchodzi groźba nazwania cię mężczyzną, akceptujesz siebie dopiero wtedy, gdy zaakceptują ciebie inni. 
Pisząc o osobach transpłciowych trudno nie wspomnieć o ich dyskryminowaniu. Peters m.in. zwraca uwagę na radykalne feministki, które z chrześcijańskimi fundamentalistami u boku nazywają w mediach "transkobiety" zboczeńcami, pedofilami i wariatami. Mówi także o wysokim odsetku morderstw na nich dokonanych, głównie kobiet ciemnoskórych, oraz wysokiej liczbie samobójstw. Główna bohaterka była już na tylu pogrzebach swoich transpłciowych koleżanek, że znieczuliła się na ich śmierć, bo stało się to dość powszednie. Wspomina się także o bezczeszczeniu w kostnicach zwłok osób trans i robieniu sobie z nich żartów i pośmiewiska.
Pisarka również zwraca uwagę na wielopoziomowe wykluczenie systemowe osób transpłciowych. Między innymi jest mowa o problemach w znalezieniu stałej i godnej pracy oraz wynikających z tego problemach mieszkaniowych; o braku regulacji prawnych, które mogłyby zapewnić normalne funkcjonowanie oraz ochronę zdrowia i życia osób transpłciowych; o braku akceptacji ze strony bliskich, przede wszystkim rodzin, i konieczności życia w samotności; czy też o trudnościach w dostępie do godnej opieki medycznej.


    Podsumowując, Torrey Peters bardzo szeroko ujęła kwestię transpłciowości w swojej powieści i jest ona wartościowym źródłem informacji na ten temat. Zapewne nie o wszystkim udało mi się napisać, cenna wiedza niepozornie wpleciona jest tu w całą fabułę - każdy, nawet najmniejszy komentarz może mieć coś ważnego do przekazania. Musiałabym przeczytać tę książkę pod kątem opracowania, a jak wiemy z czasów szkolnych, odbiera to całą przyjemność z czytania. Tym bardziej zachęcam Was do sięgania po Trans i pół, bejbi, być może Wy zwrócicie uwagę na coś innego.
Na zakończenie wspomnę, że w powieści pojawia się polski akcent. Reese mieszka na Greenpoincie - dzielnicy w dużej części zamieszkiwanej przez polską mniejszość. Polacy przedstawieni są tu jako spokojni ludzie, nie przykuwający uwagi do wyglądu, między którymi osoba transpłciowa może spokojnie żyć. W tym miejscu na usta cisną mi się różne komentarze. Podzielcie się czy Wam też, a jak tak, to jakie?

Agapє

Komentarze